Chciałbym pokazać Wam księżyc tak wyraźnie, jak ja go widzę. Nie chodzi o to, abyście zobaczyli go moimi oczami, zobaczcie go po swojemu, ale wyraźnie. Może na przykład przez lunetę?
Księżyc
Widzę kratery, którymi jest pokryty, ciemne plamy martwych mórz jako twarz księżyca, jego oczy, usta i nos.
Pamiętam, jak mój tata przekonywał mnie, że to jest twarz. Wierzyłem w to, widziałem to.
Pamiętam, jak mój tata przekonywał mnie, że to jest twarz. Wierzyłem w to, widziałem to. Później często śniłem o księżycu, który mnie śledzi. Idę wąskimi uliczkami starego miasta. Wszędzie jest zupełnie pusto, tylko ja sam i ogromna, srebrna tarcza bardzo wolno tocząca się za mną, to znów ukazująca się w uliczce obok, jakby czekająca na mnie, aż podejdę bliżej. Jednak ja nigdy nie podszedłem bliżej. Nigdy się na to nie odważyłem. Ten księżyc budził we mnie respect spowodowany jego ogromem i ciężarem. Zawsze we śnie czułem ciężar księżyca, który tocząc się po ulicy sprawiał, że bruk trzeszczał jak drewniana podłoga w starym domu. Wyobrażałem sobie ten księżyc jako wielkie koło wozu wszechświata. To prawda, że nie miałem wtedy pojęcia o ogromie jakim jest wszechświat, ta przestrzeń, wobec której księżyc jest mały jak najmniejszy trybik w zegarze.
Jak wielka to iluzja patrzeć na Księżyc z Ziemi. Jak wielka to strata nie dostrzegać go po swojemu, a tylko w “naukowy” sposób. A czy pomyśleliście kiedyś o tym – bo ja pomyślałem przed chwilą – że Księżyc nie ma przerwy na “nieodbijanie” Słońca. Dopóki świeci Słońce, będzie świecił też Księżyc. Widać nawet ciała niebieskie mają swoje relacje.